Siadam do tego tekstu od razu, rano po konwencie, na gorąco, kiedy jeszcze buzuje mi krew, a usta same składają się do uśmiechu. Dzięki, że byliście z nami! Jeśli jakimś cudem nie wiecie, wczoraj odbyła się pierwsza edycja konwentu SlavicON. Jak nam się udała impreza? Czas na małe podsumowanie.
W gościnie u bogów
Konwent tworzyło ponad 40 osób. W 18 punktach programu wysłuchaliście 35 gości. Panele i prelekcje prowadziło Dziewięcioro Wspaniałych ☺ Patronowało nam 9 wspaniałych portali, grup i instytucji. Dziękuję całej ekipie!
Was przyszło prawie tysiąc osób! Wiecie, co to oznacza? Że gdybyśmy się spotkali na przykład w szkole, to byłaby to podstawówka, w której każdy z ośmiu roczników ma przynajmniej po pięć klas! Duża szkoła. Bardzo duża szkoła! Niektórzy z Was wpadali na chwilę, na kawałek panelu, cały, dwa. Ale było sporo osób, które spędziło z nami po pięć, siedem, dziewięć godzin! Trzy osoby towarzyszyły SlavicONowi cały dzień, i nie mówię tu o nikim z ekipy organizatorskiej! Wow! Dziękujemy wam bardzo za tę obecność <3
Wirtualnie i na żywo
Gdybyśmy spotkali się w realu, do sal tworzyłyby się kolejki. Większość paneli gromadziła nieco ponad 60 uczestników, czyli w naszej szkole, byłyby to dwie klasy ze sporym hakiem, czyli raczej spotkanie w auli 😉 Hitem okazała się rozmowa o mitach na temat Słowian, tam obecność niemal przez cały czas utrzymywała się na poziomie powyżej 100 uczestników.
Forma online dała nam możliwość spotkania się bez względu na miejsce czy kraj przebywania, nasi goście łączyli się z wakacji, samochodów, ogrodów. Wy pewnie też oglądaliście nas z przeróżnych lokacji i to nie byłoby możliwe przy konwencie w realu.
W realu nie jest także standardem nagrywanie punktów programu, a my wszystko złapaliśmy (pierwsza rzecz, jaką sprawdziłam po konwencie, to te pliki, dopiero potem poszłam coś zjeść). Pisaliście nam, że nie mogliście być w dwóch miejscach na raz (niektórzy byli, wiemy 😀 ) ale w realu też moglibyście pojawić się tylko w jednej sali, prawda? Za to mamy nagrania 😀
I wiecie co jeszcze? Drzwi do sal były cały czas otwarte, a kiedy wchodziliście i wychodziliście, nie skrzypiały 😀
Czy system online ma wady? Wiadomo. Nie wpadaliśmy na siebie na korytarzach, nie mogliśmy z wami porozmawiać twarzą w twarz, zrobić sobie zdjęcia, podpisać książki. Nie mogliśmy zrobić na koniec ogniska! Nie poszliśmy na after party wielką słowiańską gromadą. Trudno, może kiedyś i to nam się uda.
Źrebce Peruna
Pomysł na konwent zrodził się pod koniec marca. Dokładnie 29 marca rzuciłam go w sieć i założyłam grupę organizatorów i gości na Facebooku. Pod koniec maja miałam już poskładany program i od tamtej chwili wprowadzane do niego zmiany były kosmetyczne. Wiecie, o czym to świadczy? O bezproblemowości zaproszonych gości 😀 Jasne, zdarzały mi się momenty zwątpienia, przekonania, że wzięłam sobie na głowę za dużo i po co mi to było. No bo przygotowania do premiery finałowego tomu trylogii, no bo pisanie nowej książki, no bo rodzina, życie, wiadomo. Maj był najgorszy, bo wtedy konwent zajmował mi całe dnie i tygodnie, nie wychodził z głowy, zmuszał do wolt intelektualnych i organizacyjnych. Chwile zwątpienia pojawiały się i mijały, bo zawsze jakoś przeskakiwaliśmy te gałęzie i kłody pod nogami. Ludzie pomagali. Ta ekipa naprawdę chciała, żeby to się udało! Myślę, że to jest też klucz udanej imprezy. Miałam wokół siebie ogarniętych ludzi. Jasne, trzymałam w ręce wszystkie nitki, sznurki i liny, ale na drugich końcach nikt nimi dziko nie szarpał. Dzięki temu ogarnęliśmy konwent w trzy miesiące. Trzy miesiące! Biorąc pod uwagę, że rzucając pomysł w świat nie miałam ani krztyny doświadczenia w organizacji podobnych imprez, nigdy nie zrobiłam nawet spotkania na Google Meet, a w temacie social mediów jestem niekonsekwentna i nieogarnięta, to jestem dumna z tego krótkiego czasu przygotowań. Popędziliśmy jak burzowe źrebce Peruna 😉
Awaria!
Dawno się tak nie stresowałam, jak dzień przed konwentem. Skręcało mnie w brzuchu, było mi niedobrze. Nie obawiałam się o gości, o frekwencję, bałam się, że zawiedzie technika. SlavicON stał na jednym koncie Google, na jednym starym laptopie bez baterii… No i oczywiście musiała nastąpić awaria prądu 😀 Na chwilę wyrzuciło mnie ze spotkań, a wy nie mogliście na nie wchodzić, jeśli wcześniej tego dnia nie byliście w danej sali. Część osób w ogóle nie zauważyła problemu, kilka zauważyło, bo nie mogło się dostać na swój punkt (pozdrawiam!). Przepraszam, siła wyższa, ale i nauka, następnym razem się zabezpieczę. To był ten moment, kiedy serce podeszło mi do gardła. Całe szczęście, że poza tą jedną rzeczą, nie stało się nic wielkiego. Nic takiego, co normalnie nie mogłoby się zdarzyć na konwencie.
Sztab dowodzenia SlavocONem mieścił się na biurku, dwóch laptopach i komórce. Kiedy potrzebowałam wstać, mąż przejmował władzę. Niesamowite, że to było takie… wykonalne.
Co dalej?
Na fali euforii zaczęliśmy już na zakończenie SlavicONu planować kolejną edycję 😉 Zobaczymy, czy i kiedy, ale rzeczywiście tematów do poruszenia zostało bardzo wiele. Fajnie by też było usłyszeć więcej prelekcji, może zorganizować jakieś spotkania autorskie… Widzicie, mózg już buzuje, oby życie nie zweryfikowało chęci.
Na razie muszę się zająć pocięciem nagrań i umieszczeniem ich na You Tube. Będą się pojawiały sukcesywnie, pewnie raz na tydzień. To nam pozwoli przedłużyć przyjemność SlavicONu. A jaki mądrzejszy stanie się od tego YT! Ho, ho!
Nisza się rozpycha!
Podobno polski rynek fantastyki się kurczy (dyskusyjne!) i jest niszowy. Jeśli tak, to fantastyka słowiańska zdaje się być niszą w niszy, ale w ostatnich latach rozwija się tak mocno, że nie da się nie zauważyć wzrostu jej popularności. Cieszę się, że dzięki SlavicONowi trochę się zintegrowaliśmy, zbliżyliśmy do siebie, zobaczyliśmy, że jest nas wielu i jesteśmy fajni!
I wiecie? Może my już wcale nie jesteśmy w niszy?
Buziaki, do zobaczenia!
Dziękuję raz jeszcze!
Marta